Będąc na przełomie roku w Rzymie odwiedziłem plac Campo di Fiori.
Campo di Fiori pojawia się w wierszu mojego ulubionego poety - Miłosza.
W nawiazaniu do tego wiersza Jan Błoński (wielka postać polskiej krytyki literackiej) napisał jeden z najważnieszych tekstów w powojennej historii Polski dotyczący stosunków polsko-żydowskich. Tekst ukazał się w Tygodniku Powszechnym w roku 1987.
Bardzo polecam przeczytanie w całości tego mądrego, odważnego tekstu :
wersja polska http://tygodnik2003-2007.onet.pl/1547,1443505,1,dzial.html
W środowisku historyków, literatów, intelektualistów tekst profesora jest znany, jednak niestety nie istnieje w powszechnej świadomości.
Dla zachęty przytoczę kilka fragmentów :
(Miłosz) myśli o krwi żydowskiej, o ludobójstwie, którego naród polski nie jest winien, ale które dokonało się na naszej ziemi i tę ziemię jakoś na wiek wieków naznaczyło. Poezja, literatura – albo ogólniej, pamięć, zbiorowa świadomość – nie może o tym krwawym i ohydnym znaku zapomnieć. Nie może zachować się tak, jakby go nie było...
Kraj ojczysty nie jest hotelem, w którym dość sprzątnąć brudy po przypadkowych gościach. Zbudowany jest przede wszystkim z pamięci, inaczej mówiąc, jesteśmy sobą tylko dzięki pamięci o przeszłości. Tą przeszłością nie możemy dowolnie rozporządzać, chociaż – jako jednostki – nie jesteśmy za tę przeszłość bezpośrednio odpowiedzialni. Musimy nosić ją w sobie, chociaż bywa to przykre czy bolesne. I winniśmy dążyć do tego, aby ją oczyścić.
W odpowiedziach mego syntetycznego Polaka rozpoznać można ten właśnie lęk, który odzywa się w Biednym chrześcijaninie. Lęk, aby nie zostać policzonym między pomocników śmierci. Tak on okropny, że czynimy wszystko, aby go oddalić, aby nie dopuścić nawet do jego wyjawienia. Czytamy czy słuchamy rozważań o żydowsko-polskiej przeszłości i kiedy tylko dojdzie do nas zdarzenie, fakt, który nie najlepiej o nas świadczy, gorączkowo staramy się go pomniejszyć, wytłumaczyć, zbagatelizować. Nie jest nawet tak, abyśmy go chcieli ukryć czy zaprzeczyć, że miał miejsce. Czujemy przecież, że nie wszystko było w porządku. Jakże zresztą mogłoby być w porządku? Współżycie społeczności – jak współżycie jednostek – nigdy nie jest bez skazy. Cóż dopiero takie burzliwe, nieszczęśliwe współżycie. Nie umiemy jednak rozmawiać o nim spokojnie. Dlatego, że – świadomie czy nieświadomie – boimy się oskarżenia. Boimy się, że odezwie się strażnik-kret i powie, zajrzawszy w swoją księgę: ach, wyście także służyli śmierci? I wyście pomagali zabijać? Albo przynajmniej: patrzyliście spokojnie na żydowską śmierć?
Pomyślmy jednak uczciwie: takie pytanie musi paść. Musi je zadać każdy, kto rozmyśla nad polsko-żydowską przeszłością, niezależnie od odpowiedzi, jakiej udzieli. Ale my – świadomie czy nieświadomie – nie chcemy, aby to pytanie padło. Odsuwamy je od siebie jako niemożliwe, skandaliczne. Przecieśmy nie stanęli po stronie morderców. Przecież sami byliśmy następni w kolejce do pieca. Przecież – nie najlepiej, ale jednak – jakoś z tymi Żydami współżyliśmy, oni zaś także nie byli w naszych sporach bez winy. Więc stale musimy o tym wszystkim przypominać. Bo co o nas inni pomyślą? Jak my sami będziemy o sobie myśleć? Jakże to będzie z dobrym imieniem naszego kraju, naszego społeczeństwa?... Ta troska o „dobre imię” jest stale obecna w prywatnych – a bardziej jeszcze w publicznych – wypowiedziach. Inaczej mówiąc, rozważając przeszłość, chcemy z tych rozważań wyciągnąć moralny zysk. Nawet wtedy, kiedy potępiamy, chcemy sami stanąć ponad – czy poza – potępieniem. Chcemy znaleźć się absolutnie poza oskarżeniem, chcemy być zupełnie czyści. Chcemy być także – i tylko – ofiarami... Ta troska jest wszakże podszyta lękiem – jak w wierszu Miłosza – i ten lęk wypacza, zniekształca nasze myślenie o przeszłości. Co też od razu wyczuwają nasi rozmówcy... Nie chcemy mieć nic wspólnego z okropnością. Czujemy jednak, że kala nas ona jakoś, „bezcześci”. Dlatego wolimy o tym wszystkim nie mówić. Albo mówimy tylko po to, aby odeprzeć oskarżenie. Oskarżenie, które nieczęsto pada, ale wisi niejako w powietrzu.
Myślę, że w naszym stosunku do żydowsko-polskiej przeszłości winniśmy (...) przestać się bronić, usprawiedliwiać, targować. Podkreślać, czego nie mogliśmy zrobić, za okupacji czy dawniej. Zrzucać winę na uwarunkowanie polityczne, społeczne, ekonomiczne. Powiedzieć najpierw: tak, jesteśmy winni. Przyjęliśmy Żydów do naszego domu, ale kazaliśmy im mieszkać w piwnicy. Kiedy chcieli wejść na pokoje, obiecywaliśmy, że wpuścimy, jeśli przestaną być Żydami, jeśli się „ucywilizują”, jak mawiano w XIX wieku, nie tylko w Polsce, rzecz jasna. Tak myślały najświatlejsze umysły, Orzeszkowa, Prus.
Przypominam sobie wzruszające przemówienie. Mówca zaczął od stwierdzenia, że stosunek wielu Żydów do Polski przypomina zawiedzioną miłość. Mimo cierpień i trudności – ciągnął – społeczność żydowska była istotnie przywiązana do Polski. Znalazła tam bowiem dom i schronienie, możliwość „bycia u siebie”. Świadomie czy podświadomie oczekiwali, że jej los będzie się polepszać. Że zmniejszy się ciężar poniżenia, przyszłość stanie się jaśniejsza. Stało się inaczej. Nic się już – kończył – nie zmieni. Żydzi nie mają i nie mogą mieć żadnej w Polsce przyszłości. Powiedzcie więc tylko – wołał – że w tym co się stało nie było naszej winy. Niczego innego nie chcemy. Ale z takiego przyznania nie możemy zrezygnować.
Więc dlaczego mówić o ludobójstwie? O współ-winie? Odpowiem tak: współ-udział i współ-wina to nie jest to samo. Można być współ-winnym, nie biorąc udziału w zbrodni. Najpierw przez zaniechanie czy przeciwdziałanie niedostateczne. A kto może powiedzieć, że było ono w Polsce dostateczne? Właśnie dlatego, że dostateczne nie było, składamy hołd i otaczamy czcią tych wszystkich, którzy to heroiczne ryzyko podjęli... Chociaż dziwnie to zabrzmi, nie wykluczone, że ta współwina przez zaniechanie jest mniej istotna dla naszego pytania. Gdybyśmy bowiem – w przeszłości – postępowali mądrzej, szlachetniej, bardziej po chrześcijańsku, ludobójstwo byłoby zapewne „mniej do pomyślenia”, byłoby prawdopodobnie utrudnione a już niewątpliwie spotkałoby się ze znaczniejszym oporem. Inaczej mówiąc, nie zaraziłoby obojętnością i zdziczeniem społeczeństwa (społeczeństw), w przytomności których miało miejsce.
.......................................................................................................................................
Some facts, sometimes so much linked in our minds.
Lately I was inRome , I visited the Campo dei Fiori square.
Campo di Fiori appears in the poem of my favorite poet - Milosz.
Referring to this poem Jan Blonski (great figure in Polish literary criticism), wrote one of the most important texts in postwar Polish history about the Polish-Jewish relations. Text appeared in Tygodnik Powszechny in 1987.
I highly recommend reading in full of wise, brave text:
English version http://www.ucis.pitt.edu/eehistory/H200Readings/Topic4-R1.html
In an environment of historians, writers, intellectuals, the text is well-known professor, but unfortunately does not exist in the public consciousness.
For incentives to quote a few excerpts:
Lately I was in
Campo di Fiori appears in the poem of my favorite poet - Milosz.
Referring to this poem Jan Blonski (great figure in Polish literary criticism), wrote one of the most important texts in postwar Polish history about the Polish-Jewish relations. Text appeared in Tygodnik Powszechny in 1987.
I highly recommend reading in full of wise, brave text:
English version http://www.ucis.pitt.edu/eehistory/H200Readings/Topic4-R1.html
In an environment of historians, writers, intellectuals, the text is well-known professor, but unfortunately does not exist in the public consciousness.
For incentives to quote a few excerpts:
(Miłosz) clearly means Jewish blood, the genocide which--although not perpetrated by the Polish nation--took place on Polish soil and which has tainted that soil for all time. That collective memory which finds its purest voice in poetry and literature cannot forget this bloody and hideous defilement. It cannot pretend that it never occurred.
Our country is not a hotel in which one launders the linen after the guests have departed. It is a home which is built above all of memory; memory is at the core of our identity. We cannot dispose of it at will, even though as individuals we are not directly responsible for the actions of the past. We must carry it within us even though it is unpleasant or painful. We must also strive to expiate it.
Here I return to the hypothetical conversation. It is a simplified summary of dozens of arguments and discussions. What is immediately striking here? In the replies of my fictitious Pole one detects the very same fear which makes itself felt in 'A Poor Christian'. The fear that one might be counted among the helpers of death. It is so strong that we do everything possible not to let it out or to dismiss it. We read or listen to discussions on the subject of Polish-Jewish past and if some event, some fact which puts us in a less-than-advantageous light, emerges, we try our hardest to minimise it, to explain it away and make it seem insignificant. It is not as if we want to hide what happened or to deny that it took place. We feel, though, that not everything is as it should be. How could it have been otherwise? Relations between communities, like the relations of two people, are never perfect. How much more imperfect are relations as stormy and unhappy as these. We are unable to speak of them calmly. The reason is that, whether consciously or unconsciously, we fear accusations. We fear that the guardian mole might call to us, after having referred to his book: 'Oh, yes, and you too, have you been assisting at the death? And you too, have you helped to kill?' Or, at the very least: 'Have you looked with acquiescence at the death of the Jews?
Let us think calmly: the question will have to be asked. Everybody who is concerned with the Polish-Jewish past must ask these questions, regardless of what the answer might be. But we--consciously or unconsciously--do not want to confront these questions. We tend to dismiss them as impossible and unacceptable. After all, we did not stand by the side of the murderers. After all, we were next in line for the gas chambers. After all, even if not in the best way possible, we did live together with the Jews; if our relations were less than perfect, they themselves were also not entirely without blame. So do we have to remind ourselves of this all the time? What will others think of us? What about our self-respect? What about the 'good name' of our society? This concern about the 'good name' is ever-present in private and, even more so, in public discussion. To put it differently, when we consider the past, we want to derive moral advantages from it. Even when we condemn, we ourselves would like to be above--or beyond--condemnation. We want to be absolutely beyond any accusation, we want to be completely clean. We want to be also--and only--victims. This concern is, however, underpinned by fear--just as in Milosz's poem--and this fear warps and disfigures our thoughts about the past. This is immediately communicated to those we speak to. We do not want to have anything to do with the horror. We feel, nevertheless, that it defiles us in some way. This is why we prefer not to speak of it all. Alternatively, we speak of it only in order to deny an accusation. The accusation is seldom articulated but is felt to hang in the air.
I think we must (…) stop haggling, trying to defend and justify ourselves. We must stop arguing about the things which were beyond our power to do, during the occupation and beforehand. Nor must we place blame on political, social and economic conditions. We must say first of all--Yes, we are guilty. We did take Jews into our home, but we made them live in the cellar. When they wanted to come into the drawing-room, our response was--Yes, but only after you cease to be Jews, when you become 'civilized'. This was the thinking of our most enlightened minds, such as Orzeszkowa and Prus.
I recall one moving speech at the
So why talk of genocide? And of shared responsibility? My answer is this: participation and shared responsibility are not the same thing. One can share the responsibility for the crime without taking part in it. Our responsibility is for holding back, for insufficient effort to resist. Which of us could claim that there was sufficient resistance in
Chylę czoła przed tekstem Błońskiego...
OdpowiedzUsuńStosunkowo niedawno wyszedł jego zbiór esejów, pod tytułem j.w.
A "Campo di Fiori" Miłosza... Też brak mi słów.
Zamieściłam ten wiersz na blogu w ubiegłym roku, w rocznicę powstania w getcie warszawskim, do tego zdjęcia wymyślone przeze mnie, a zrealizowane przez Piotra.
Żona pisała prace u prof Błońskiego, stąd jest mi on w pewien sposób bardziej bliski. Wspaniały człowiek
OdpowiedzUsuń