Dzień dziadka, powracają wspomnienia....
Opowieści dziadka o wojnie i o dawnych czasach, wspólne pieczenie ziemniaków pod lasem, przejażdzki na motorze Junak. Wspólne słuchanie Radia Wolna Europa. Wiele, wiele wspomnień.
Pamiętam też ten ostatni wieczór w jego życiu...
Brak go.
....................................... Grandfather's day, the memories come back .... Grandfather's stories about war and about the old days, the common baking potatoes into the woods, riding on a motorcycle Junak. To listen to Radio Free Europe. Many, many memories. I remeber also the last evening of his life... Missing him
Na nadprożu głównego wejścia widnieje napis: Oddaje się tą cerkiew Roku Bożego 1732. .......................................................................... Orthodox church in Piatkowa (near Dubiecko). Built in 1732.
Przewodnik dr Orłowskiego - rok 1917
"Do niedawna rynek tutejszy należał do najpiękniejszych rynków małomiasteczkowych Galicyi — dokoła otaczały go domki drewniane z podsieniami. W ostatnich czasach zeszpeciła gmina rynek budową, ogromnego gmachu sądu i więzienia na środku, a domki z podsieniami zaczynają znikać, wykupywane i przebudowywane przez żydów, lub zniszczone przez pożary. Dużo natomiast starych domków mieszczańskich zachowało się jeszcze w długiej ulicy Kańczuskiej, która należy do najpiękniejszych i najbardziej charakterystycznych staropolskich ulic małomiasteczkowych w Galicyi, podczas gdy cały Pruchnik był bezsprzecznie do niedawna, a po części jest jeszcze i dzisiaj najlepiej zachowanem staroświeckiem drewnianem miasteczkiem polskiem, którego budownictwo, zapoznane niesłusznie przez autorów dzieł o sztuce ludowej i architekturze drewnianej, a także i patryarchalne stosunki wśród dawnego mieszczaństwa, aż by się prosiły o specyalną monografię"
"Mieszczanie niedawno jeszcze nosili strój staropolski. Oddają oni oddawna synów do szkół w Przemyślu i Jarosławiu, a z pośród rodzin Markiewiczów, Gryzieckich, Krasickich, Grobelskich, Orłowiczów, Osadów i innych wyszły całe szeregi inteligencyi świeckiej i duchownej (...) Zauważyć tu należy, że mieszkańcy Pruchnika i wsi okolicznych, i to tak Polacy, jak i Rusini, mówią bardzo pięknym i czystymj polskim językiem literackim, wolnym zarówno od mazurzenia, które się spotyka cokolwiek na zachód, jak też i od przeciągania z ruska, zakorzenionego na wschód od Sanu"
Dr. Orlowski Guide - 1917 "Until recently, the local market was one of the finest small-town markets in Galicia - round wooden cottages surrounded him . In recent times, destroyed the village market structure, the huge courthouse and jail in the middle, and cottages begin to disappear, purchased and rebuilt by the Jews, or destroyed by the fires. A lot of the old burgher houses have been preserved in the long street Kańczuska, which belongs to the most beautiful and characteristic streets of small towns in the old Polish Galicia, while the whole was definitely Pruchnik until recently, and partly it is still today the best preserved old-fashioned wooden Polish town, whose construction, familiar unduly by the authors of works of folk art and architecture, wooden, and also patryarchalne relations among the former middle class, up to a request to special monograph " "The burghers recently wore a dress Old Polish. They give, they had long sons to school in Przemysl, and Jaroslaw, and among families Markiewiczowie, Gryzieccy, Krasiccy, Grobelscy, Orłowicze, sediment and other intelligence came a whole series of secular and ecclesiastical (...) Observe there is that the people Pruchnik and neighboring villages, and so the Poles and Russians, they say very beautiful and clearPolish literary language "
Kilka zdjęć w fatalnej jakości z przewodnika dr Orlowicza
Autor zdjęć : Bronisław Ślusarek był sędzią w Dubiecku (1917).
Niestety nic więcej nie udało mi się o nim dowiedzieć.
................................................................... Several pictures of the fatal quality of the guide Dr. Orłowicza Photographer : Bronislaw Ślusarek was a judge in Dubiecko (1917)
Dubiecko, miasteczko nad Sanem, 32 km. na zachód od Przemyśla, liczy 3000 mieszk. w tem 900 Pol, ,100 Rus., 1000 Żyd. Restauracya Jana Kochanowskiego i dwa zajazdy żydowskie.Według dawnej kroniki Dubiecko załozyli Kmitowie w XIV. w., a prawo magdeburskie miało ono dostać od Jagiełły, przyczem miasto przeniesiono z dawnego miejsca, gdzie dziś Ruska Wieś, na dzisiejsze. Piotr Kmita, wojewoda sandomierski, miał też fundować w r. 1508 parafię, przyczem za kościół parafialny służyła kaplica zamkowa. Zamek tutejszy, ogromny, bogaty i obronny, przeszedł po Kmitach w XVI. w, w dom Stadnickich. Za rządów Stadnickiego Stanisława Mateusza, w połowie XVI. w. stało się Dubiecko ogniskiem reformacyi na całą ziemię przemyską. Mimo osobistej interwencyi biskupa Dziaduskiego, wprowadził on tu najpierw polskie nabożeństwa w miejsce łacińskich, a w r. 1554 oddał kościół ewangielickiemu proboszczowi, Wojciechowi z Iłży, który rządy swe zaczął od tego, że osobiście "rozbił siekierą cyboryum, powyrzucał Eucharystye, chorągwie, obrazy świętych i M. B.Niedługo jednak, ze zmianą przekonań religijnych właściciela ustąpić musiał miejsce głośnemu kalwińskiemu kaznodziei, Franciszkowi Stankarowi. Za niego założono w Dubiecku szkołę kalwińską, cieszącą się ogromną popularnością wśród szlachty przemyskiej, która odebrała wielu uczniów przemyskiej szkole kapitulnej. W zamku dubieckim przyszedł wówczas w r. 1551 na świat, jako jeden z ośmiorga dzieci Stan. Mat. Stadnickiego, Stanisław, zwany później Dyabłem Łańcuckim. Objąwszy Dubiecko po ojcu, zaczął stąd w latach 1573—6 swe pierwsze najazdy i awantury najazdem na Przeworsk dla uwolnienia jednego ze swych hajduków, przyczem rozbił bramę miejską i więzienie w ratuszu. Po przeniesieniu się jego do Łańcuta przeszło Dubiecko na jego brata Andrzeja, a ten w r. 1586 oddał znowu kościół katolikom. W r. 1588 nabył Dubiecko Stanisław Krasicki, ochmistrz Anny Jagiellonki i kasztelan przemyski, po którym przeszło na Jerzego Krasickiego, starostę doliniańskiego, znanego dziwaka i okrutnika, różnego charakterem zupełnie od swego brata Marcina z Krasiczyna. W lochach tutejszego zamku więził on mnóstwo ludzi, którzy mu się z jakiegokolwiek względu nie podobali; tak np. porwał w r. 1603 z Przemyśla dla zyskania okupu mieszczanina gdańskiego Szulemberga. On to w r. 1621 wywołał w katedrze przemyskiej awanturę, która spowodowała interdykt, a w r. 1626 z nienawiści do katolików, kazał zburzyć
kościół zamkowy pod pretekstem, że utrudnia obronę zamku i zasłania widok. Dbał jednako zamek, przy którego ozdobieniu zatrudniał rzeźbiarza Jana z Krasiczyna; za jego czasów witraże zamku miały mieć 10.300 szybek. Kościół parafialny przeniesiono do kościółka św. Krzyża na przedmieściu, w którego miejscu został zbudowany obecny kościół w połowie XVIII, w. pośw;. 1753. Jego fundacye przypisują kroniki Annie ze Starzechowskich Krasickiej, żonie Jana, kasztelana chełmskiego, której portret wisi w kościele. Jeden z ornatów, bardzo bogaty, jest darem biskupa Krasickiego. Dubiecko w ręku Krasickich pozostawało przez dwa wieki; w r. 1735 w zamku tutejszym urodził się Ignacy Krasicki, późniejszy prymas i poeta. W archiwum pałacowem wiele jego rękopisów, oraz portret pendzla Miersa. Zamek popadł w XVIII. w. w ruinę, z której do dziś zachowały się tylko nieznaczne resztki na zachód od miasta. Pod zamkiem pozostały długie lochy, dziś w części zasypane. W rynku zostały się jeszcze stare domy z podcieniami. Nad brzegiem Sanu pałac zdemolowany przez Rosyan i duży park pałacowy; w nim lipa, pod którą miał pisywać Ignacy Krasicki. Obecnie należy Dubiecko do hr Konarskich.Dawniej były w Dubiecku na przedmieściach jeszcze kościółki św. Ducha i św. Anny. W miejscu jednego z nich, u wjazdu do miasta od strony Przemyśla, stoi wśród drzew obelisk pamiątkowy, głoszący, że kościół rozebrano dla zrobienia miejsca pod budówę goscińca.
Okolica górzysta i lesista. Samo miasteczko leży na poziomie 240 m. n. m. okoliczne szczyty przenoszą 400 m., a najwyższe wzniesienie aa prawym brzegu Sanu za Polehową ma 453 m.
Na przedmieściu Ruska Wieś (2km.) cerkiew murowana z r. 1904.
"Jesienią 1942 roku wyruszył w najważniejszą misję swojego życia, do Wielkiej Brytanii i USA, podczas której zdał relację jako naocznego świadka z eksterminacji Żydów i informuje o strukturze, organizacji i funkcjonowaniu Państwa Podziemnego w okupowanej Polsce. Generał Sikorski postanowił "Raport Karskiego" przekazać z prośbą o pomoc rządom Anglii i USA.
W lipcu 1943 roku został przyjęty przez Franklina D.Roosevelta, prezydenta USA. Karski apelował o ratunek dla Żydów do przedstawicieli najwyższych władz alianckich. Proponował wystosowanie ultimatum wielkich mocarstw wobec Niemiec, że jeżeli nie zaprzestana mordu na Żydach, zbombardowane zostaną ich miasta. Innym rozwiązaniem byłoby bombardowanie linii kolejowych do obozów zagłady lub dostarczanie broni dla oddziałów partyzanckich. Najłatwiejszym rozwiązaniem byłoby otwarcie granic i ułatwienie wystawiania paszportów dla uciekających przed zagładą Żydów. Podczas spotkania z Rooseveltem, prezydent w pewnym momencie przerwał raport polskiego emisariusza na temat Żydów i zapytał o sytuację... koni. Prezydenta Stanów Zjednoczonych interesowało, co się dzieje w okupowanej Polsce z końmi!
Jan Karski przedstawiał swój "raport" wszędzie - politykom, biskupom, redakcjom, artystom. Wyuczył się go na pamięć i streścił w 18 minutach, tak aby nie "nudzić" słuchaczy. Jednak nigdzie nie znalazł zainteresowania tragedią narodu żydowskiego."
Jak czuł się Jan Karski gdy kołatał w USA we wszystkie możliwe drzwi.
i nic to nie dało, a w tym czasie każdego dnia tysiące Żydów jechało w swoją ostatnią podróż.
"In July 1943, Karski again personally reported to Roosevelt about the situation in Poland. During their meeting Roosevelt suddenly interrupted his report and asked about the condition of horses in occupied Poland. He also met with many other government and civic leaders in the United States, including Felix Frankfurter, Cordell Hull, William Joseph Donovan, Samuel Cardinal Stritch, and Stephen Wise. Karski also presented his report to media, bishops of various denominations, members of the Hollywood film industry and artists, but without success. Many of those he spoke to did not believe him, or supposed that his testimony was much exaggerated or was propaganda from the Polish government in exile.
How Jan Karski felt, knocking in the USA in all possible doors. without any effects. Inthe some time every day, thousands of Jews rode into his last journey.
Polecam film Jolanty Dylewskiej "Polin"
Autorka mówi :
"Nie interesowało mnie, co moi rozmówcy myśleli o Żydach, czy ich lubili, czy nienawidzili. Mnie interesowało ile zapamiętali i kogo zapamiętali. Dlatego ustawiałam kamerę tak blisko ich twarzy - to w ich wnętrzu było
to, co dla mnie najcenniejsze".
Smutne jest to że za kilka lat nie będzie nikogo, kto pamięta czasy gdy Polska była tak barwna kulturowo.
Zostaną te pokolenia, które będą wspominać Gomułkę, Gierka, stan wojenny, Solidarnośc...
a nasze dzieci będą już tylko wspominać czasy konsumpcjonizmu.
............................. I recommend Jolanta Dylewska' film "Polin" The author says: "I was not interested in what my caller thought about Jews, whether they liked or hated. I was interested if someone remembered and who remembered. I put the camera so close to their face - it was inside them what the most valuable for me."
The sad thing is that in a few years there will be no one who remembers the days when Poland was such a colorful culture. Now, these are the generation that will remember Gomulka, Gierek (comunists), Solidarity ... and our children will only remember times of consumerism.
Part 1 http://www.youtube.com/watch?v=i2qfCwscXrU&feature=related
Pewnie fakty, czasami tak bardzo się łączą w naszych głowach.
Będąc na przełomie roku w Rzymie odwiedziłem plac Campo di Fiori.
Campo di Fiori pojawia się w wierszu mojego ulubionego poety - Miłosza.
W nawiazaniu do tego wiersza Jan Błoński (wielka postać polskiej krytyki literackiej) napisał jeden z najważnieszych tekstów w powojennej historii Polski dotyczący stosunków polsko-żydowskich. Tekst ukazał się w Tygodniku Powszechnym w roku 1987.
W środowisku historyków, literatów, intelektualistów tekst profesora jest znany, jednak niestety nie istnieje w powszechnej świadomości.
Dla zachęty przytoczę kilka fragmentów :
(Miłosz) myśli o krwi żydowskiej, o ludobójstwie, którego naród polski nie jest winien, ale które dokonało się na naszej ziemi i tę ziemię jakoś na wiek wieków naznaczyło. Poezja, literatura – albo ogólniej, pamięć, zbiorowa świadomość – nie może o tym krwawym i ohydnym znaku zapomnieć. Nie może zachować się tak, jakby go nie było...
Kraj ojczysty nie jest hotelem, w którym dość sprzątnąć brudy po przypadkowych gościach. Zbudowany jest przede wszystkim z pamięci, inaczej mówiąc, jesteśmy sobą tylko dzięki pamięci o przeszłości. Tą przeszłością nie możemy dowolnie rozporządzać, chociaż – jako jednostki – nie jesteśmy za tę przeszłość bezpośrednio odpowiedzialni. Musimy nosić ją w sobie, chociaż bywa to przykre czy bolesne. I winniśmy dążyć do tego, aby ją oczyścić.
W odpowiedziach mego syntetycznego Polaka rozpoznać można ten właśnie lęk, który odzywa się w Biednym chrześcijaninie. Lęk, aby nie zostać policzonym między pomocników śmierci. Tak on okropny, że czynimy wszystko, aby go oddalić, aby nie dopuścić nawet do jego wyjawienia. Czytamy czy słuchamy rozważań o żydowsko-polskiej przeszłości i kiedy tylko dojdzie do nas zdarzenie, fakt, który nie najlepiej o nas świadczy, gorączkowo staramy się go pomniejszyć, wytłumaczyć, zbagatelizować. Nie jest nawet tak, abyśmy go chcieli ukryć czy zaprzeczyć, że miał miejsce. Czujemy przecież, że nie wszystko było w porządku. Jakże zresztą mogłoby być w porządku? Współżycie społeczności – jak współżycie jednostek – nigdy nie jest bez skazy. Cóż dopiero takie burzliwe, nieszczęśliwe współżycie. Nie umiemy jednak rozmawiać o nim spokojnie. Dlatego, że – świadomie czy nieświadomie – boimy się oskarżenia. Boimy się, że odezwie się strażnik-kret i powie, zajrzawszy w swoją księgę: ach, wyście także służyli śmierci? I wyście pomagali zabijać? Albo przynajmniej: patrzyliście spokojnie na żydowską śmierć?
Pomyślmy jednak uczciwie: takie pytanie musi paść. Musi je zadać każdy, kto rozmyśla nad polsko-żydowską przeszłością, niezależnie od odpowiedzi, jakiej udzieli. Ale my – świadomie czy nieświadomie – nie chcemy, aby to pytanie padło. Odsuwamy je od siebie jako niemożliwe, skandaliczne. Przecieśmy nie stanęli po stronie morderców. Przecież sami byliśmy następni w kolejce do pieca. Przecież – nie najlepiej, ale jednak – jakoś z tymi Żydami współżyliśmy, oni zaś także nie byli w naszych sporach bez winy. Więc stale musimy o tym wszystkim przypominać. Bo co o nas inni pomyślą? Jak my sami będziemy o sobie myśleć? Jakże to będzie z dobrym imieniem naszego kraju, naszego społeczeństwa?... Ta troska o „dobre imię” jest stale obecna w prywatnych – a bardziej jeszcze w publicznych – wypowiedziach. Inaczej mówiąc, rozważając przeszłość, chcemy z tych rozważań wyciągnąć moralny zysk. Nawet wtedy, kiedy potępiamy, chcemy sami stanąć ponad – czy poza – potępieniem. Chcemy znaleźć się absolutnie poza oskarżeniem, chcemy być zupełnie czyści. Chcemy być także – i tylko – ofiarami... Ta troska jest wszakże podszyta lękiem – jak w wierszu Miłosza – i ten lęk wypacza, zniekształca nasze myślenie o przeszłości. Co też od razu wyczuwają nasi rozmówcy... Nie chcemy mieć nic wspólnego z okropnością. Czujemy jednak, że kala nas ona jakoś, „bezcześci”. Dlatego wolimy o tym wszystkim nie mówić. Albo mówimy tylko po to, aby odeprzeć oskarżenie. Oskarżenie, które nieczęsto pada, ale wisi niejako w powietrzu.
Myślę, że w naszym stosunku do żydowsko-polskiej przeszłości winniśmy (...) przestać się bronić, usprawiedliwiać, targować. Podkreślać, czego nie mogliśmy zrobić, za okupacji czy dawniej. Zrzucać winę na uwarunkowanie polityczne, społeczne, ekonomiczne. Powiedzieć najpierw: tak, jesteśmy winni. Przyjęliśmy Żydów do naszego domu, ale kazaliśmy im mieszkać w piwnicy. Kiedy chcieli wejść na pokoje, obiecywaliśmy, że wpuścimy, jeśli przestaną być Żydami, jeśli się „ucywilizują”, jak mawiano w XIX wieku, nie tylko w Polsce, rzecz jasna. Tak myślały najświatlejsze umysły, Orzeszkowa, Prus.
Przypominam sobie wzruszające przemówienie. Mówca zaczął od stwierdzenia, że stosunek wielu Żydów do Polski przypomina zawiedzioną miłość. Mimo cierpień i trudności – ciągnął – społeczność żydowska była istotnie przywiązana do Polski. Znalazła tam bowiem dom i schronienie, możliwość „bycia u siebie”. Świadomie czy podświadomie oczekiwali, że jej los będzie się polepszać. Że zmniejszy się ciężar poniżenia, przyszłość stanie się jaśniejsza. Stało się inaczej. Nic się już – kończył – nie zmieni. Żydzi nie mają i nie mogą mieć żadnej w Polsce przyszłości. Powiedzcie więc tylko – wołał – że w tym co się stało nie było naszej winy. Niczego innego nie chcemy. Ale z takiego przyznania nie możemy zrezygnować.
Więc dlaczego mówić o ludobójstwie? O współ-winie? Odpowiem tak: współ-udział i współ-wina to nie jest to samo. Można być współ-winnym, nie biorąc udziału w zbrodni. Najpierw przez zaniechanie czy przeciwdziałanie niedostateczne. A kto może powiedzieć, że było ono w Polsce dostateczne? Właśnie dlatego, że dostateczne nie było, składamy hołd i otaczamy czcią tych wszystkich, którzy to heroiczne ryzyko podjęli... Chociaż dziwnie to zabrzmi, nie wykluczone, że ta współwina przez zaniechanie jest mniej istotna dla naszego pytania. Gdybyśmy bowiem – w przeszłości – postępowali mądrzej, szlachetniej, bardziej po chrześcijańsku, ludobójstwo byłoby zapewne „mniej do pomyślenia”, byłoby prawdopodobnie utrudnione a już niewątpliwie spotkałoby się ze znaczniejszym oporem. Inaczej mówiąc, nie zaraziłoby obojętnością i zdziczeniem społeczeństwa (społeczeństw), w przytomności których miało miejsce.
.......................................................................................................................................
Some facts, sometimes so much linked in our minds.
Lately I was in Rome, I visited the Campo dei Fiori square.
Campo di Fiori appears in the poem of my favorite poet - Milosz.
Referring to this poem Jan Blonski (great figure in Polish literary criticism), wrote one of the most important texts in postwar Polish history about the Polish-Jewish relations. Text appeared in Tygodnik Powszechny in 1987.
I highly recommend reading in full of wise, brave text: English versionhttp://www.ucis.pitt.edu/eehistory/H200Readings/Topic4-R1.html In an environment of historians, writers, intellectuals, the text is well-known professor, but unfortunately does not exist in the public consciousness.
For incentives to quote a few excerpts:
(Miłosz) clearly means Jewish blood, the genocide which--although not perpetrated by the Polish nation--took place on Polish soil and which has tainted that soil for all time. That collective memory which finds its purest voice in poetry and literature cannot forget this bloody and hideous defilement. It cannot pretend that it never occurred.
Our country is not a hotel in which one launders the linen after the guests have departed. It is a home which is built above all of memory; memory is at the core of our identity. We cannot dispose of it at will, even though as individuals we are not directly responsible for the actions of the past. We must carry it within us even though it is unpleasant or painful. We must also strive to expiate it.
There is also a second fear: the fear of the guardian mole. This mole burrows underground but also underneath our consciousness. This is the feeling of guilt which we do not want to admit. Buried under the rubble, among the bodies of the Jews, the 'uncircumcised' fears that he may be counted among the murderers. So it is the fear of damnation, the fear of hell. The fear of a non-Jew who looks at the ghetto burning down. He imagines that he might accidentally die then and there, and in the eyes of the mole who can read the ashes, he may appear 'a helper of death'. And so, indeed, the poem is entitled: 'A Poor Christian Looks at the Ghetto'. This Christian feels fearful of the fate of the Jews but also--muffled, hidden even from himself--he feels the fear that he will be condemned. Condemned by whom? By people? No, people have disappeared. It is the mole who condemns him, or rather may condemn him, this mole who sees well and reads 'the book of the species'. It is his own moral conscience which condemns (or may condemn) the poor Christian. And he would like to hide from his mole-conscience, as he does not know what to say to him. Milosz, when asked what or who is represented by this mole, declined to answer. He said that he had written the poem spontaneously, not to promote any particular thesis. If this is so, the poem would be a direct expression of the terror which speaks through images, as is often the case in dreams and also in art. It makes tangible something which is not fully comprehended, something that was, and perhaps still is, in other people's as much as in the poet's own psyche, but in an obscure, blurred, muffled shape. When we read such a poem, we understand ourselves better, since that which had been evading us until now is made palpable. As for myself, I have--as probably every reader does--filled in the gaps in my own reading of 'A Poor Christian'. I hope, however, that I have not strayed too far from the intentions of the poet.
Here I return to the hypothetical conversation. It is a simplified summary of dozens of arguments and discussions. What is immediately striking here? In the replies of my fictitious Pole one detects the very same fear which makes itself felt in 'A Poor Christian'. The fear that one might be counted among the helpers of death. It is so strong that we do everything possible not to let it out or to dismiss it. We read or listen to discussions on the subject of Polish-Jewish past and if some event, some fact which puts us in a less-than-advantageous light, emerges, we try our hardest to minimise it, to explain it away and make it seem insignificant. It is not as if we want to hide what happened or to deny that it took place. We feel, though, that not everything is as it should be. How could it have been otherwise? Relations between communities, like the relations of two people, are never perfect. How much more imperfect are relations as stormy and unhappy as these. We are unable to speak of them calmly. The reason is that, whether consciously or unconsciously, we fear accusations. We fear that the guardian mole might call to us, after having referred to his book: 'Oh, yes, and you too, have you been assisting at the death? And you too, have you helped to kill?' Or, at the very least: 'Have you looked with acquiescence at the death of the Jews?
Let us think calmly: the question will have to be asked. Everybody who is concerned with the Polish-Jewish past must ask these questions, regardless of what the answer might be. But we--consciously or unconsciously--do not want to confront these questions. We tend to dismiss them as impossible and unacceptable. After all, we did not stand by the side of the murderers. After all, we were next in line for the gas chambers. After all, even if not in the best way possible, we did live together with the Jews; if our relations were less than perfect, they themselves were also not entirely without blame. So do we have to remind ourselves of this all the time? What will others think of us? What about our self-respect? What about the 'good name' of our society? This concern about the 'good name' is ever-present in private and, even more so, in public discussion. To put it differently, when we consider the past, we want to derive moral advantages from it. Even when we condemn, we ourselves would like to be above--or beyond--condemnation. We want to be absolutely beyond any accusation, we want to be completely clean. We want to be also--and only--victims. This concern is, however, underpinned by fear--just as in Milosz's poem--and this fear warps and disfigures our thoughts about the past. This is immediately communicated to those we speak to. We do not want to have anything to do with the horror. We feel, nevertheless, that it defiles us in some way. This is why we prefer not to speak of it all. Alternatively, we speak of it only in order to deny an accusation. The accusation is seldom articulated but is felt to hang in the air.
I think we must (…) stop haggling, trying to defend and justify ourselves. We must stop arguing about the things which were beyond our power to do, during the occupation and beforehand. Nor must we place blame on political, social and economic conditions. We must say first of all--Yes, we are guilty. We did take Jews into our home, but we made them live in the cellar. When they wanted to come into the drawing-room, our response was--Yes, but only after you cease to be Jews, when you become 'civilized'. This was the thinking of our most enlightened minds, such as Orzeszkowa and Prus.
I recall one moving speech at the Oxford conference, in which the speaker started by comparing the Jewish attitude to Poland to an unrequited love. Despite the suffering and all the problems which beset our mutual relations, he continued, the Jewish community had a genuine attachment to their adopted country. Here they found a home and a sense of security. There was, conscious or unconscious, an expectation that their fate would improve, the burden of humiliation would lighten, that the future would gradually become brighter. What actually happened was exactly the opposite. 'Nothing can ever change now', he concluded. 'Jews do not have and cannot have any future in Poland. Do tell us, though', he finally demanded, 'that what has happened to us was not our fault. We do not ask for anything else. But we do hope for such an acknowledgement.
So why talk of genocide? And of shared responsibility? My answer is this: participation and shared responsibility are not the same thing. One can share the responsibility for the crime without taking part in it. Our responsibility is for holding back, for insufficient effort to resist. Which of us could claim that there was sufficient resistance in Poland? It is precisely because resistance was so weak that we now honour those who did have the courage to take this historic risk. It may sound rather strange, but I do believe that this shared responsibility, through failure to act, is the less crucial part of the problem we are considering. More significant is the fact that if only we had behaved more humanely in the past, had been wiser, more generous, then genocide would perhaps have been 'less imaginable', would probably have been considerably more difficult to carry out, and almost certainly would have met with much greater resistance than it did. To put it differently, it would not have met with the indifference and moral turpitude of the society in whose full view it took place.
Piękny to był wieczór. Całkowicie bezwietrzny. Dym z kilku ognisk zaścielał całą dolinę Sanu
........................ It was a beautiful evening. Totally windless. Smoke from several fires hung over the valley of the San river
Za wikipedią : Koncepcję cmentarza jako przestrzeni nienaruszalnej i świętej przejęło wczesne chrześcijaństwo z tradycji rzymskiej, dlatego pierwsze cmentarze chrześcijańskie wyodrębniły się z dawniejszych cmentarzy pogańskich.
Czy rzeczywiście cmentarze były traktowane jako miejsca nienaruszalne ?
Wiemy, że Niemcy niszcząc wszystko co Żydowskie niszczyli także żydowskie cmentarze. Nagrobki używane były do brukowania ulic, do utwardzania placów. Czy zdajemy sobie sprawę ze skali tego barbarzyństwa? Ile było cmentarzy żydowskich w Polsce, 1000 ? Na każdym 100, 200, 500... nagrobków. Setki tysięcy nagrobków...Ile zostało do dziś?
Przykre jest to, że nie tylko Niemcy niszczyli cmentarze. Były osoby, nieliczne, ale jednak które traktowały nagrobki żydowskie jako budulec budując z nich chodniki, ogrodzenia czy fundamenty pod stodoły.
Pamiętam oburzenie mojej babci opowiadającej o jakimś dalszym sąsiedzie, który wybudował sobie z żydowskich nagrobków coś w swoim gospodarstwie.
Co myślał taki człowiek ? "Nie ma już Żydów więc po co ma się budulec marnować " ?
Jak czułby się ten człowiek, gdyby ktoś przyjechał na jego katolicki cmentarz, załadował nagrobek z grobu jego dziadka czy ojca i zrobił sobie z niego chodnik do domu ? Minęło tyle lat ale i tak brak słów na takie barbarzyństwo.
Dzieła zniszczenia dopełniała władza ludowa, która niszczyła nie tylko cmentarze żydowskie. Władza ludowa wysadzała cerkwie (nawet w latach 70ych ), niszczyła także cmentarze ukraińskie i niemieckie, a w dworach urządzała magazyny, PGRy itp.....ale to już inny temat. Temat z dedykacją dla tych, którzy mówią "za komuny nie było tak źle".
................................
Wikipedia: The concept of the cemetery as an inviolable and sacred space taken over by early Christianity to the Roman tradition, it would establish the first Christian cemeteries from earlier pagan cemeteries.
Is it really the cemeteries were regarded as sacred places? We know that the Germans were destroying everything Jewish and Jewish cemeteries vandalized. Tombstones were used to pave streets and squares for curing. Are we aware of the scale of this barbarism? How much was the Jewish cemeteries in Poland, 1000? At each 100, 200, 500 .. tombstones. Hundreds of thousands of tombstones ... How many is today?
Sad is that not only the Germans destroyed cemeteries. Happened that some people treated Jewish gravestones as building material to build their sidewalks, fences and the foundations of the houses.
I remember my grandmother's indignation in favor of some further neighbor, who has built himself something of Jewish gravestones. What this man thought ? "There is no longer Jews, so what is the waste timber?
How this man would feel if someone came to the Catholic cemetery, loaded tombstone from the grave of his father ? It took many years but we lack the words to such barbarism. Work of destruction to fulfill the communist government, which destroyed not only the Jewish cemeteries. Communists landed churches (even in 70ies), destroyed the Ukrainian and German cemeteries. .... but that's another topic. Subject to the dedication of those who say "as communism was not so bad."
Tematy relacji Polsko -Ukraińskich często przewijały się we wspomnieniach naszych dziadków. Ziemia Przemyska wyjątkowo mocno spłynęła krwią, szczególnie w roku 1945. Wiele wspomnień było zniekształconych i zabarwionych uzasadnionymi emocjami. To co mnie zastanowiło w tych relacjach pokolenia naszych dziadków to to, że zwracali uwagę na to że świat w tamtych czasach nie był czarno-biały. Że mordy były po obydwu stronach, że często nie chodziło o odwet, o ideę , o walkę, ale o zwykły rabunek.
.............................. Themes of the Polish-Ukrainian relations were often in the memories of our grandparents. . Many memories were distorted and colored legitimate emotions. What puzzled me in those relationships, our grandparents' generation is that it is pointed out that the world at the time was not black and white. That the murders were on both sides, it is often not about revenge, about the idea of the fight, but a simple robbery. Development of the IPN to download (pdf), page 111 http://www.ipn.gov.pl/download.php?s=1&id=12150
Wspominał o akcji AK w Nienadowej polegającej na zdobyciu broni
z Niemieckich magazynów.
Powróciłem do tego tematu po latach, trafiając na ślad śledztwa IPN.
Śledztwa dotyczącego tego co działo się po akcji.
IPN:
sygn. akt S 43/05/Zn - śledztwo podjęte z zawieszenia 12 sierpnia 2005r. w sprawie zbrodni nazistowskiej stanowiącej jednocześnie zbrodnię przeciwko ludzkości, popełnionej przez nieustalonych funkcjonariuszy niemieckich i osoby idące na rękę państwu niemieckiemu, poprzez zabójstwo w dniu 7 marca 1943 r. w Kaszycach powiatu jarosławskiego, co najmniej 117 osób, a w tej liczbie (...lista ofiar...) W toku śledztwa ustalono, że pochodzący z Kaszyc żołnierze AK uczestniczyli w akcji polegającej na zabraniu z niemieckiego magazynu w Nienadowej zgromadzonej broni i amunicji, której część ukryta została na terenie Kaszyc. W niedzielę w dniu 7 marca 1943r. we wczesnych godzinach popołudniowych przybyła pieszo do Kaszyc od strony wsi Zamiechów kilkunastoosobowa grupa, uzbrojonych i ubranych niejednolicie mężczyzn. Przybyli polecili administratorowi miejscowego folwarku przygotowanie furmanek i wieczornego posiłku. Tenże zorganizowanie kolacji powierzył księdzu. Wcześniej zarówno miejscowy proboszcz, jak i sołtys, obwieszczali, by ludność Kaszyc w dniu 7 marca 1943r. w godzinach popołudniowych nie opuszczała swych domów. Sprawcy w grupach chodzili po wsi i w kolejnych budynkach, a także na podwórzach i drogach, przy użyciu broni palnej pozbawiali życia napotkane lub zastane osoby, bez względu na wiek i płeć, zwykle po uprzednim rozpytaniu ich o dane osobowe, nie posługując się jednak żadnymi dokumentami. Wobec nie celności oddawanych wystrzałów wiele osób zostało rannych lub uniknęło śmierci salwując się ucieczką. W kilku przypadkach sprawcy odstąpili od zamiaru pozbawienia życia. W godzinach wieczornych sprawcy zebrali się w budynku miejscowej plebani, dokąd ze wsi znoszono żywność. Z Kaszyc w liczbie 12 wyjechali w kierunku Rokietnicy furmankami powożonymi przez mieszkańców Kaszyc Ludwika S., Stanisława S. i Ludwika B., a także furmanką, która przybyła z dworu w Zamiechowie. Sprawcy zakazali pod groźbą śmierci wyjawienia kierunku ich podróży. W trakcie jazdy zmienili zamiar, polecając odwiezienie się do folwarku w Dobkowicach. Sprawcy nakazali wcześniej sołtysowi pochowanie ciał na skraju cmentarza, bez ceremonii przy uzasadnieniu, iż zabici byli zbrodniarzami. Z ustaleń śledztwa wynika, że zbrodni w Kaszycach dopuścił się kilkunastoosobowy oddział zbrojny, w skład którego wchodzili sprawcy posługujący się językiem polskim, niemieckim i ukraińskim, ubrani niejednolicie: w ubrania cywilne i mundury, bez możliwości jednak uzyskania opisu pozwalającego na ściślejsze ustalenie umundurowania. Niektórzy sprawcy w cywilnych ubraniach usiłowali ukryć swój rzeczywisty wygląd (przebranie, zamaskowane twarze). Zwraca uwagę przypadkowość ofiar i fakt, iż sprawcy nie posługiwali się żadnymi dokumentami, lecz rozpytując mieszkańców o tożsamość usiłowali nadać swemu działaniu pozory legalności. Liczni świadkowie wskazywali uczestnika zbrodni znanego w Kaszycach jako „Anton”. Widziany był jako uczestnik działań, bądź słyszano o jego udziale. W okresie poprzedzającym zbrodnię w Kaszycach, tak określana przez świadków osoba, jako funkcjonariusz żandarmerii uczestniczyła w zatrzymaniach i wywiadach. Z zeznań świadków przesłuchanych w toku śledztw w sprawach o zbrodnie w Rokietnicy i Czelatycach wynika, że znany również w tych miejscowościach „Anton” lub Anton H., według opisu świadków odpowiada „Antonowi” znanemu w Kaszycach. Droga pochodu sprawców, a także tożsamy sposób działania świadczą o udziale Antona H. zarówno w zabójstwach Polaków w Rokietnicy, gdzie został ponad wszelką wątpliwość zidentyfikowany, jak i wcześniej w zabójstwach w Kaszycach.
Zgromadzone dowody zezwoliły na stwierdzenie, że sprawcami zbrodni w Kaszycach byli zarówno niemieccy funkcjonariusze, jak i osoby idące na rękę władzy państwa niemieckiego.
Zdarzenie będące przedmiotem śledztwa oceniono również w kategorii, zbrodni przeciwko ludzkości, zważywszy przebieg i rozmiar zbrodni przygotowanej i dokonanej przez uzbrojoną formację militarną, realizującą politykę eksterminacji ludności polskiej.
Śledztwo w tej sprawie zakończono 9 listopada 2007r. wydaniem postanowienia o jego umorzeniu, ponieważ ustalono, że jeden ze sprawców biorących udział w kaszyckiej zbrodni – Anton H. nie żyje.
W odniesieniu do pozostałych osób, które dopuściły się tej zbrodni, z uwagi na brak ich bliższych danych personalnych, dokumentów, a także osobowych źródeł dowodowych mogących dokonać identyfikacji, śledztwo umorzono wobec niewykrycia sprawców przestępstwa.
................... I remember talking with his grandfather. Reminisced about the action of AK (polish military organization during II War) in Nienadowej consisting of obtaining weapons with the German magazine. I returned to this theme after many years, hitting the trail of the IPN investigation. Investigation related to what happened after the action.
Robert Szybiak - mój kolega z czasów podstawówki, a potem z różnych wspólnych harcerskich wyjazdów. Lata pracy, kolekcjonowania, zbierania, badań i ....założył prywatne muzeum skamieniałości ze zbiorami, których może pozazdrościć niejedno duże muzeum.
Bogdan Daraż - z wykształcenia informatyk, z zamiłowania "ważkolog". Człowiek, który o ważkach wie wszystko. W ubiegłym roku podczas wyprawy na północ Rosji odkrył ważkę, której występowanie w Europie nie było nigdy zarejestrowane.Artkuł o tym ukaże się w najbardziej prestiżowym piśmie branżowym http://www.owady.ires.pl/
........................................
Robert Szybiak - my friend from primary school days, and then with various common scouting trips. Years of work, collecting, collection, research and .... he founded a private museum with collections of fossils, which may be the envy of major museums ambiguous. http://muzeumdubiecko.republika.pl/ Newspapers about Robert http://www.nowiny24.pl/apps/pbcs.dll/article?AID=/20080402/REGION00/97353182 Bogdan Daraż - computer scientist by training, with love "ważkolog". A man who knows everything about ważkach. Last year, during an expedition to the north of dragonfly discovered in Russia, whose presence in Europe was never registred. Article will be in the most prestigious journal. http://www.owady.ires.pl/
1963 r. tytuł Sprawiedliwych wsród Narodów Świata otrzymali:
Kazimiera Kreicarek z d. Sosnowska (ur. 1914 r., zm. 1995 r. )
Michał Kreicarek (ur. 1908 r., zm. 1957 r.)
Teresa Pierzyńska z d. Kreicarek (ur. 1935 r. )
Osoby, którym udzielili pomocy: Szmul Goldstein, jego żona oraz dzieci Lonek i Miriam, Wilhelm Rek, jego żona i brat, Dawid Fränkel z dzieckiem, Bronisław Felsen
Kreicarkowie zamieszkali w Dubiecku na Podkarpaciu już w czasie wojny, w roku 1940. We wrześniu 1942 r. przyjęli do siebie uciekinierów z getta w Przemyślu. Był to Szmul Goldstein z żoną i dziećmi – Lonkiem i Miriam, Wilhelm Rek z żoną i bratem, Dawid Fränkel ze swoim dzieckiem oraz Bronisław Felsen.
Wspomina pani Teresa Pierzyńska:
Pamiętam, jak w drewniakach chodziłam zimą do babci na Przedmieście Dubieckie, skąd przynosiłam mleko i mąkę, mieloną przez babcię w żarnach. Był głód, nie było pieniędzy, a trzeba było wyżywić 14 osób. Jesienią zbierałam ziemniaki na dworskim polu i przynosiłam do domu. Najgorsze były rewizje naszego domku przez granatowych policjantów, nieraz gorszych od Niemców.
Jeszcze wiele lat po wojnie Teresę budziły w nocy koszmary. Kreicarkom udało się jednak szczęśliwie doczekać końca niemieckiej okupacji. W sierpniu 1944 r. do Dubiecka wkroczyły wojska radzieckie.
Po wojnie rodzina Kreicarków przeniosła się do Przemyśla, gdzie żyjąc w bardzo trudnych warunkach, mogła liczyć na wsparcie uratowanych. Pani Teresa do dziś wspomina ich z wielkim wzruszeniem. ............................
Kreicarek Kazimiera née Sosnowska
Decorated with the medal of the Righteous Among the Nations in 1963
Kazimiera Kreicarek née Sosnowska (b. 1914, d. 1995)
Michał Kreicarek (b. 1908, d. 1957)
Teresa Pierzyńska née Kreicarek (b. 1935)
Pople they helped: Szmul Goldstein, his wife and children Lonek and Miriam, Wilhelm Rek, his wife and brother, Dawid Fränkel with his child, Bronisław Felsen
The Kreicareks moved to Dubiecko in Podkarpacie during the war in 1940. In September 1942 they took in fugitives from the Przemyśl ghetto: Szmul Goldstein with his wife and children, Lonek and Miriam, Wilhelm Rek with his wife and brother, Dawid Fränkel with his child, and Bronisław Felsen.
“I remember walking in clogs to my grandma’s at Przedmieście Dubieckie, and I brought milk and flour that grandma had hand ground in the quern.” Teresa recalls of the war. “There was hunger, we had no money and 14 people to feed. I picked potatoes in the palace fields during the autumn and took them home. The worst thing were the searches that the Blue Police conducted at the house. They were often even worse than the Germans.”
Years after the war, Teresa would still wake up to nightmares. The Kreicareks managed to survive the occupation. The Soviet armies entered Dubiecko in August 1944.
After the war, the Kreicarek family moved to Przemyśl, where they faced difficult living conditions. Fortunately they could depend on the support of those they had saved. Teresa remembers them very fondly